10:05 | Posted in
Nie mam problemu z piciem. Bez problemu pije, upijam sie i walam po podlodze.
/R. Williams/


Za czasow studenckich faktycznie tak rzecz sie przedstawiala, a wypic w towarzystwie trzeba bylo - czasem wiecej niz oslabiony organizm zezwalal - po to chociazby, zeby zsolidaryzowac sie z bracia studencka w typowo studenckim cierpieniu. Gromadzilismy sie stadnie w akademiku na Dekabrystow i kiedy tylko udzielal sie nam klimat gawedziarski - zaczynalismy snuc historie epickie, dowcipkowac.

Przychodzi baba do lekarza ze studentem w dupie.
- Skad pani jest? - pyta lekarz
- Z dziekanatu

WueSPe to istny dom wariatow zaczynajac od najwazniejszego miejsca na uczelni, czyli dziekanatu wlasnie. Strefa mroku, do ktorej czekalo sie w kolejce dwie godziny po to, zeby nic nie zalatwic. Wchodzilo sie na paluszkach, by angielska uprzejmoscia choc przez moment obezwladnic dwie harpie, jeszcze zanim rzucily sie do gardla. Jedna z nich byla nad wyraz pobudliwa. Stala opierajac sie o szafe 'pozne rokokoko', wymachiwala rekami przezywajac niczym wkurwiony Szopen: "Tyle pracy, Jezu... tyle pracy..." bo i faktycznie caly pokoj zasypany roznego rodzaju tekami, teczkami, teczuszkami - koniec roku akademickiego sie zblizal. Podpisywalam kolejne dokumenty i spogladalam z rozbawieniem na Trzepaczke (taki 'przybrala' pseudonim artystyczny). Mialam nieklamana ochote powiedziec, "to wez sie kobieto do roboty, a nie...", kiedy nagle nastapilo zjawisko tej samej natury, co przy przeciagu okno - drzwi. Wszystkie papiery uniosly sie do gory i zatanczyly. Z szybkoscia wystrzalu Trzepaczka ruszyla w moim kierunku. Serce zalomotalo mi w piersi. To nie pierwszy raz kiedy babeczka przyprawila mnie o palpitacje, ale z powodow zgola odmiennej natury. Tym razem bowiem gwiazda dziekanatu wpadla w niepohamowany zachwyt ogladajac moja srebrna branzoletke. I zaczelo sie... "sto pytan do..." a skad? a ile? a od kogo? a z jakiej okazji? Szczescie w nieszczesciu - potraktowala mnie wyjatkowo i z tym samym wlasciwym sobie pedem odprawila z kompletem potrzebnych mi dokumentow.

Brzmi jak kobieta z pienkiem, ta od Lyncha. Pseudonim artystyczny: Kobieta z zielonymi. Obserwujac ja cichaczem w sekretariacie mozna bylo dojsc do przekonania, ze owa tajemnicza postac, rozkochana w zielonych cieniach stwarza sobie wlasny swiat na podobienstwo Twin Pekaes. Zaokraglona mocno tu i owdzie zdawala sie przeciskac waskimi korytarzami. Pomiedzy studenty sie gramolila, by dopasc tablicy informacyjnej i zasiac niepokoj w duszach oczekujacych na nowiny. Jak dobrze miec swoje piec minut. Odganiala nas jak kury, bo musiala miec sporo swobody, by zadrzec rece i przypiac karteluszek: "Zajecia z gramatyki opisowej odwolane. Magister utknela w korku" Kobieta z zielonymi zachwycona, studenci ja kochaja. Kurtyna.

Po pieciu minutach...
Kobieta z zielonymi przystepowala do terapii kojacej, sadze, ze stosowanej profilaktycznie. Wpatrywala sie bowiem w windows-owski wygaszacz ekranu monitora przedstawiajacy ton morska i r_y_b_k_i.

Rownie ciekawym zjawiskiem, ktore wykladalo nam gramatyke historyczna byl profesor Be. Nikt mu nie przydporzadkowal specjalnego pseudonimu, ale slyszalo sie, ze wolaja go czasem "starym zboczencem" Nieswiadoma niczego usadowilam sie w pierwszej lawce i z zainteresowaniem sluchalam na temat etymologii slowa 'pies'.
- Wywodzi sie od slowa 'psota' - tlumaczy profesor - niegdys jak piesek nasiusial mowilo sie czesto, ze napsocil... i stad tez pochodzenie slowa 'piczka' O zgrozo! Zakrylam twarz rekami. Ideal siegnal bruku mimo, ze jeszcze wtedy nie wiedzialam, ze wymaca mnie na egzaminie koncowym.

O tym, ze nauczyciel tez czlowiek i napic sie musi kazdy wie, bo niejedno juz powiedziano. Nie rozwijam wiec watku. W kazdym razie taki wlasnie - bardzo ludzki - nauczyciel pewnego wykladu z literatury antycznej bodajze opowiadal o Greczynkach.
- I Greczynki prosze panstwa sa tak brzydkie jak ta pani w pierwszym rzedzie - rzucil i wycelowal palcem w jedna ze sluchaczek. W tym przypadku trzeba pamietac o zaleznosci Ireneusza Dudka i nie tylko, ze wszystkie kobiety piekne, tylko wina czasem brak.
Category:
��

Comments

1 Response to "czerwone twarze, czyli jak zdobywano dziki zachod"

  1. Anonimowy On 11 lipca 2007 05:24

    mialam na uczelni takiego wlasnie Boba wyjetego prosto z Tween Peaks, kwinetesncja strachu, grozy i paranoji naszych umyslow, przybierakacej ludzka postac. wrrrrrr paskudna osoba, ale pewnie kazdy biedny student w swoim zyciuorysie odnotowal taki "przypadek"